Tytuł przewrotny...
A tak.. zrobiłam sobie dzień dziecka.. a raczej zafundowałam dietetyczną katastrofę. Pierwsza od początku diety poważna porażka.
Nie lubię weekendów. Dezorganizują cudownie przewidywalny porządek w tygodniu roboczym. Chociaż przygotowana, to jednak przeważnie kończę źle... O ile początek soboty/niedzieli jest zgodny z dietą, wizyta na działce i grillowanie z przyjaciółmi rozwala cały misterny plan w pi...u!
Obiad nigdy nie jest o ustalonej porze. Jakby się człowiek starał!! A to grill szwankuje, a to za późno się weźmiemy do przygotowań, bo są inne rzeczy do zrobienia.. I zaczyna się.. I choć zamienię obiad z podwieczorkiem, zaczynam podjadać.. najpierw sałatkę, a potem niestety co tam jest.. chlebek z tzatzyki, kawałek kiełbaski... bo jestem potwornie głodna! W biurze wytrzymuję, bo nie mam przed sobą pokus, a świeże powietrze oraz smakołyki przed nosem zaostrzają apetyt!
I siedzę taka smutnawa, bo głodna, wściekła, bo zgrzeszyłam, zła, bo suplement kolacyjny został w lodówce, a siedzimy do późna... zatem sumując - skwaszona, bo mi z tym wszystkim źle!
A w ten weekend jeszcze słodycze mi pod nos postawili.. banany, dżemy, czekoladę.. aaa i uszczknę troszkę, bo co.. bo dzień dziecka! i próchnica!
I sama mam się dość i chętnie bym poszła do domu, ale nie mogę, bo jestem u siebie i gości nie wyrzucę. Nie umiem się zdystansować, myśli mi w głowie krążą i sama siebie mam dość. Nietowarzyska gospodyni. Więc skuszam się na wino, którego nie lubię, ale półsłodkie białe razem z wodą zniosę. Trochę mnie odpręża i da się ze mną wytrzymać. O ile potem idziemy prosto do domu ok 21/22, pocieszam się, że nie jem nic od 18 i już nie zjem. Gorzej, gdy wieczór się przedłuża.. Masakra. Język ucieka, woda nie pociesza. Nigdy nie musiałam tyle razy sobie i innym mówić NIE. Nie dziękuję, nie, ja tego nie mogę, nie, mi już wystarczy..
Gdyby ktoś zapytał się mnie czego tak naprawdę chcę od życia.. mam jasną odpowiedź - Świętego spokoju!. Nigdy nie lubiłam niepewności! We wszelkich odsłonach. Od utraty kontroli nad sobą, po
szeroko rozumiane otoczenie (dom, rodzinę, pracę, wyjazdy). Niepokojące zmienne powodują u mnie wewnętrzną nerwowość. Lubię przewidywalność, co jest oznaką spokoju i stabilizacji, moich największych ulubieńców. Nie znaczy to, że postępuję tylko schematycznie, po prostu lubię być przygotowana, by coś niemiłego mnie nie zaskoczyło. Ponadto przewidywalność pozwala mi okiełznać siebie, choleryczkę ;) Stąd lepiej się czuję w tygodniu biurowym. Pracować muszę nad zwrotami akcji w środowisku weekendowym ;) i dostosowywać się do nich.
***
Widzę sukcesy, nie chcę ich zaprzepaścić. Te sukcesy zmieniły moje wcześniejsze nieufne nastawienie. Jestem w trakcie procesu, który muszę oswoić i z którym żyć muszę w zgodzie. Proces jedzenia, suplementacji, wysiłku fizycznego, cotygodniowych spotkań z dietetyczką. To wszystko musi grać razem.
Wcześniej nie widziałam tego w ten sposób. Traktowałam NH jako pomoc ale i jako intruza, który coś mi narzuca.. Teraz wiem, że ciężko byłoby mi odchudzać się tyle czasu samodzielnie. System ma sens.
Siebie nie da się oszukać, ale czasami człowiek próbuje i im więcej prób, tym mniejszy sukces... ale fakt, że pomaga nam ktoś jeszcze, mobilizuje. Mogę skłamać, nie przyznać się do zjedzenia czekolady, przyjść na cotygodniową wizytę i udać, że wszystko jest OK, ale po co.. to w niczym nie pomoże. I przyznam, że czekam na kolejne wizyty, czekam na wsparcie i opierdziel, bo kij i marchewka to odwieczny sposób motywacji ;) na mnie działa! Może w tym tygodniu dostanę receptę, co zrobić w najbliższy weekend wyjazdowy komunijny... aaaa!
Nauczyłam się patrzeć całościowo na program i liczę, że motywacja mi pozostanie, mimo potknięć...pozostaje mi jeszcze dodać wysiłek fizyczny, bo z tym przyznam na bakier jestem..
Chcę skorzystać z dobrodziejstw lata, warzyw, owoców, by na jesieni przejść na stabilizację by zdrowo przetrwać zimę.
W tym pomoże mi trochę zapewne prezent od mamy. Sper hiper patelnia, na której naprawdę beztłuszczowo można smażyć i dusić bez przypalania. Mercedes normalnie..
Jajeczko i warzywa na patelnie wyszły bez grama oliwy rewelacyjnie :)