Złota myśl

"Nie każdy musi być chudy, najważniejsza jest akceptacja siebie, lecz niech nie będzie sztuczna oraz niech nie będzie pretekstem do zaniedbania zdrowia i powielania złych nawyków"

środa, 4 czerwca 2014

Czekoladowy deserek na zimno

I przyszedł ten dzień, gdzie bez kostki czekolady się nie obędzie... Ten dzień, gdy nic innego nie pomoże na smut/zły nastrój i !BO TAK!

Skonstruowałam zatem deserek czekoladowy na letnie popołudnie. I absolutnie nie przejmuję się czekoladą w nim zawartą!
Hm...Mam w domu cukiernika, to dziwne, że deser robię sobie sama!.. Ale może i lepiej, pewnie by się mądrzył i mówił że robię nieprofesjonalnie :P

Zdjęcie może niezbyt zachęcające, ale przełożyłam porcję do pojemnika i zabrałam do pracy, więc się trochę deser zdefasonował, ale w smaku naprawdę przepyszny!


  • 0,5 kg serka homogenizowanego chudego (tu Pilos z Lidla - 3% tłuszczu)
  • 1 łyżka słodzika Stewia - opcjonalnie więcej do smaku
  • 3 łyżki żelatyny
  • 1/3-1/2 tabliczki gorzkiej czekolady - ewentualnie odtłuszczone kakao - 2-3 łyżki
  • 4 łyżki mleka
  • gorąca woda
  • łyżeczka wiórków kokosowych czy też orzechów do ozdoby

Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej z dodatkiem mleka (a kakao w niewielkiej ilości gorącej wody), żelatynę zalać kilkoma łyżkami gorącej wody, mieszać by się dokłądnie rozpuściła.
Serek posłodzić do smaku.
Dodać do serka czekoladę oraz rozpuszczoną żelatynę i dłuższą chwilę mieszać mikserem na jednolitą puszystą masę. Przełożyć do pucharków. Posypać kokosem lub np. orzechami. Wstawić do lodówki.
Mi wyszły 3 porcje i udało się nie przesadzić z żelatyną, przez co deser wyszedł niezwykle puszysty i  lekki, a nie twardy.

Bazę polecam do konstruowania  innych smaków np. deserku z owocami - truskawki sprawdzą się tu znakomicie. Przestrzegam tylko przed użyciem sztucznych aromatów. Potrafią zepsuć smak, gdy się z nimi przesadzi.
Smacznego!

Koleżanka manicurzystka też poprawiła mi nastrój na słodko :)


A dla zabawy zrobiłam loda. W końcu wczoraj była środa ;)
Dam go Dietetyczce, może nie będzie krzyczeć na mnie ;)


wtorek, 3 czerwca 2014

Polecam produkt

Chciałam podzielić się odkryciem znalezionym w zamrażarce mojego sklepu. Wcześniej nigdy tego nie widziałam. Firma DAUCY robi jak widzę różne FIT mieszanki warzywne mrożone.

Za niespełna 4 zł - mieszanka fasolek 450g. Rewelacja na kolację z kefirkiem.
W 100 g - 31 kcal.



Polecam też Sosy Pomidorowe Pudliszek.
Mają 20 kcal w  100 g (z bazylią i oregano, a 50 kcal w 100g w wersji z czosnkiem i oliwą. Doskonałe do mięsa mielonego i jako dodatek. Jest kilka rodzajów. Niektórych nie trzeba nawet przyprawiać.
Koszt - 3-4 zł.
http://www.pudliszki.pl/produkty/pomidorowe/



poniedziałek, 2 czerwca 2014

Dzień Dziecka

Tytuł przewrotny...
A tak.. zrobiłam sobie dzień dziecka.. a raczej zafundowałam dietetyczną katastrofę. Pierwsza od początku diety poważna porażka.
Nie lubię weekendów. Dezorganizują cudownie przewidywalny porządek w tygodniu roboczym. Chociaż przygotowana, to jednak przeważnie kończę źle... O ile początek soboty/niedzieli jest zgodny z dietą, wizyta na działce i grillowanie z przyjaciółmi rozwala cały misterny plan w pi...u!
Obiad nigdy nie jest o ustalonej porze. Jakby się człowiek starał!! A to grill szwankuje, a to za późno się weźmiemy do przygotowań,  bo są inne rzeczy do zrobienia.. I zaczyna się.. I choć zamienię obiad z podwieczorkiem, zaczynam podjadać.. najpierw sałatkę, a potem niestety co tam jest.. chlebek z tzatzyki, kawałek kiełbaski... bo jestem potwornie głodna! W biurze wytrzymuję, bo nie mam przed sobą pokus, a świeże powietrze oraz smakołyki przed nosem zaostrzają apetyt!
I siedzę taka smutnawa, bo głodna, wściekła, bo zgrzeszyłam, zła, bo suplement kolacyjny został w lodówce, a siedzimy do późna... zatem sumując - skwaszona, bo mi z tym wszystkim źle!
A w ten weekend jeszcze słodycze mi pod nos postawili.. banany, dżemy, czekoladę.. aaa i uszczknę troszkę, bo co.. bo dzień dziecka! i próchnica!

I sama mam się dość i chętnie bym poszła do domu, ale nie mogę, bo jestem u siebie i gości nie wyrzucę. Nie umiem się zdystansować, myśli mi w głowie krążą i sama siebie mam dość. Nietowarzyska gospodyni. Więc skuszam się na wino, którego nie lubię, ale półsłodkie białe razem z wodą zniosę. Trochę mnie odpręża i da się ze mną wytrzymać. O ile potem idziemy prosto do domu ok 21/22, pocieszam się, że nie jem nic od 18 i już nie zjem. Gorzej, gdy wieczór się przedłuża.. Masakra. Język ucieka, woda nie pociesza. Nigdy nie musiałam tyle razy sobie i innym mówić NIE. Nie dziękuję, nie, ja tego nie mogę, nie, mi już wystarczy..

Gdyby ktoś zapytał się mnie czego tak naprawdę chcę od życia.. mam jasną odpowiedź - Świętego spokoju!. Nigdy nie lubiłam niepewności! We wszelkich odsłonach. Od utraty kontroli nad sobą, po szeroko rozumiane otoczenie (dom, rodzinę, pracę, wyjazdy). Niepokojące zmienne powodują u mnie wewnętrzną nerwowość. Lubię przewidywalność, co jest oznaką spokoju i stabilizacji, moich największych ulubieńców. Nie znaczy to, że postępuję tylko schematycznie, po prostu lubię być przygotowana, by coś niemiłego mnie nie zaskoczyło. Ponadto przewidywalność pozwala mi okiełznać siebie, choleryczkę ;) Stąd lepiej się czuję w tygodniu biurowym. Pracować muszę nad zwrotami akcji w środowisku weekendowym ;) i dostosowywać się do nich.

***
Widzę sukcesy, nie chcę ich zaprzepaścić. Te sukcesy zmieniły moje wcześniejsze nieufne nastawienie. Jestem w trakcie procesu, który muszę oswoić i z którym żyć muszę w zgodzie. Proces jedzenia, suplementacji, wysiłku fizycznego, cotygodniowych spotkań z dietetyczką. To wszystko musi grać razem.
Wcześniej nie widziałam tego w ten sposób. Traktowałam NH jako pomoc ale i jako intruza, który coś mi narzuca.. Teraz wiem, że ciężko byłoby mi odchudzać się tyle czasu samodzielnie. System ma sens.
Siebie nie da się oszukać, ale czasami człowiek próbuje i im więcej prób, tym mniejszy sukces... ale fakt, że pomaga nam ktoś jeszcze, mobilizuje. Mogę skłamać, nie przyznać się do zjedzenia czekolady, przyjść na cotygodniową wizytę i udać, że wszystko jest OK, ale po co.. to w niczym nie pomoże. I przyznam, że czekam na kolejne wizyty, czekam na wsparcie i opierdziel, bo kij i marchewka to odwieczny sposób motywacji ;) na mnie działa! Może w tym tygodniu dostanę receptę, co zrobić w najbliższy weekend wyjazdowy komunijny... aaaa!

Nauczyłam się patrzeć całościowo na program i liczę, że motywacja mi pozostanie, mimo potknięć...pozostaje mi jeszcze dodać wysiłek fizyczny, bo z tym przyznam na bakier jestem..
Chcę skorzystać z dobrodziejstw lata, warzyw, owoców, by na jesieni przejść na stabilizację by zdrowo przetrwać zimę.

W tym pomoże mi trochę zapewne prezent od mamy. Sper hiper patelnia, na której naprawdę beztłuszczowo można smażyć i dusić bez przypalania. Mercedes normalnie..


Jajeczko i warzywa na patelnie wyszły bez grama oliwy rewelacyjnie :)