Złota myśl

"Nie każdy musi być chudy, najważniejsza jest akceptacja siebie, lecz niech nie będzie sztuczna oraz niech nie będzie pretekstem do zaniedbania zdrowia i powielania złych nawyków"

piątek, 1 czerwca 2012

Kolacje

Kolacje na NH to sprawa ciekawa. Wydaje mi się, że są bardziej kaloryczne niż obiad.
Ponieważ nie lubię powtarzać obiadu na kolację staram się zawsze wymyślić coś nowego.



Tutaj pulpeciki indycze, aczkolwiek bez jajka, za to z wkruszonymi sucharkami NH i z inną kompozycją przyprawową (dużo natki pietruszki) oraz surówka z młodej surowej kapustki, do tego maślanka z błonnikiem.



Tu, bardzo wypasiona kolacja (lub obiad) Tablueh i cielęcina duszona oraz górka ogórka ;)



Szybka sałatka z paluszkami krabowymi.......raz dwa trzy Surimi!



Sałatka z tuńczyka na kolorowo.


A może na letnie dni chłodna galaretka z kurczaka




A jeśli ktoś jest amatorem zielonego brokuła to bardzo proste i smaczne polecam danie -
Brokuły z sosem pomidorowym





czwartek, 31 maja 2012

WOW

 Wczoraj trafiłam na program o ekstremalnym odchudzaniu - o osobach które zrzuciły ponad 100 ale i 200 kg. Oglądałam z przejęciem. Zawsze zastanawia mnie, jak można doprowadzić się do takiego stanu. Rozumiem przytycie ze względu na zły tryb życia, ale tak olbrzymia nadwaga nie powstaje z dnia na dzień, jest niezwykle uciążliwa, męcząca, człowiek się wręcz ruszać nie może. Jak to się dzieje, że taka osoba tego nie zauważa. No jasne, że zauważa, ale to jak równia pochyła. Może właśnie tak.. nie chce się człowiekowi nic zmieniać. Jestem gruby i tyle, nie warto się starać, nic to nie zmieni...
I potem operacja żołądka, opaski, balony itp.. 
Pełna podziwu byłam dla amerykanina, który schudł dietą i ćwiczeniami bez operacji i suplementów. Ledwo się ruszał, z łóżka musiał się sturlać, bo normalnie usiąść i zejść nie był w stanie. Jego waga była zagrożeniem dla życia. Pod opieką lekarza schudł 200 kg!. Sport i Dieta. Miał podobne zdanie jak moje w poprzednim poście. Ciężko jest rozstać się z narkotykiem jakim jest jedzenie. Nazwał się uzależnionym. Na początku diety wyrzucał jedzenie, miażdżył je, tak by nie móc go zjeść, ale bywało, że wyjadał je ze śmietnika. Sam musi się kontrolować. Nie ma pomocy takiej jak inni, czyli zmniejszonego żołądka.. W każdej chwili może wrócić do starych nawyków. W jego lodówce było tylko mleko i trochę masła. Jedzenia nie ma w domu. Dopełnieniem była operacja pozbycia się nadmiaru skóry. W mojej ocenie chirurdzy mimo dwóch operacji będą jeszcze mieli trochę roboty, bo te im słabo wyszły... ale jak stwierdził bohater i tak jest przeszczęśliwy.
Podziwiam.



I tak troszkę w temacie....
Aktor na diecie dla roli

środa, 30 maja 2012

Przemyślenia

Naszło mnie na przemyślenia.. (pozdro TOLA) jak to jest z tą naszą psychiką.. z miejscem jedzenia w naszym życiu.. z czego wynika przejadanie i uwielbienie do rzeczy kalorycznych.

Jasnym jest, że już od dzieciństwa kształtują się nasze nawyki żywieniowe. Rodzinne posiłki, obserwacja zachowań bliskich i ogólnie to co trafia na stół, i do naszych małoletnich brzuszków, decyduje o tym co lubimy, a czego nie, w dorosłym życiu!
Nie chciałabym oskarżać mam i babć, lecz wydaje mi się, że stosunek do jedzenia, w dużej mierze ukształtowany zostaje przez opiekuńczą mamę i rodzinę podsuwającą pod nos kotlety schabowe, tłuste gulasze z ziemniakami i ciastka.
Według mnie tu tkwi geneza naszego późniejszego stosunku do jedzenia. Jeśli jedzenie jest jednym z ważniejszych elementów życia rodzinnego, jeśli troskliwa mama często pyta - jesteś głodna? jeśli jedzenie nie jest tylko paliwem, a sensem, stałym ważnym elementem dnia, jeśli jest celebrowane, jeśli do tego jest to nasze swojskie polskie okraszone tłuszczem i słodkie jedzenie, to ja się nie dziwię, że kochamy jeść! i..... tyjemy...
Dlaczego dzieciom daje się tyle słodkiego? Dla małej dziewczynki w latach komuny słodycze były rarytasem, ale tradycja obdarowywania dzieci czekoladami, batonikami jest dla mnie złą tradycją. Ze zgrozą obserwuję małe kilkuletnie pulpety na dwóch nóżkach. Nie uwierzę, że to tylko choroba i hormony.

Moja mama gotuje przepysznie, domowo, swojsko i obficie. Stara się nie przesadzać z cukrem, ale zapomina że kalorie są wszędzie. Nic nie zastąpi smaku masła, czy śmietany. Nie ma to jak ziemniaki z sosikiem. itp... zawsze o rodzinę dbała i dba, zawsze pierwszym pytaniem po przyjściu jest - zjesz coś? zamiast - co u Ciebie? U nas w domu jedzenie zawsze było ważne i życie kręciło się wokół niego. Ogólnie nie jesteśmy otyli, tacy średniacy, i ja do szczuplaków nie należę. Jak się oprzeć tym pysznościom, tym smakom z dzieciństwa. Czasem ciężko.. ale się staram. Czasem myślę, że chciałabym nie zaznać smaku niektórych potraw, by potem za nimi nie tęsknić ;P

Diabeł tkwi w szczegółach

Jedzenie jest jak nałóg, jak alkoholizm, jak palenie, problem w tym, że jednym udaje się wyleczyć, innym nie, a najgorsze, że nie można nie jeść w ogóle. A organizm kocha to, co kaloryczne! kochamy tłuste, pieczone, słodkie, najbardziej kremowe produkty. I tutaj diabełek ma u grubasów używanie. Tańczy na słabościach, pławi się w słabej woli i wespół zespół z Panem Głodem ręce jak u marionetki po sznurku kieruje w stronę kalorycznych przekąsek. Tak, tak....
I cała ta akcja dieta to walka z tym czortem, boks z głodem, chętką i przyzwyczajeniem. Walki są wygrane i przegrane, ale chyba częściej to drugie. Diabełek się schowa pod wątrobą, ale po jakimś czasie wychodzi w chwili słabości przyjmując imię Jojo.
Bardzo mi się podoba to religijne porównanie. Zamiast egzorcysty na tego diabła mamy dietetyka, lecz i tak wszystko zależy od nas i zamiast krzyżem się kłaść należy wskoczyć na rowerek.

Bez celu się nie obędzie

Ciężko jest wytrwać w diecie, ale najważniejsze, by spróbować i wytrzymać pierwszy miesiąc. Nie drakońską dietą i wyrzeczeniami! Absolutnie! Trzeba spokojnie, racjonalnie i z celem przed sobą. Ja próbowałam nie raz, ale jak pamiętam, nie widziałam sensu, nie widziałam celu, nie widziałam się chudą, nie sądziłam, że jest to możliwe. Zadawałam sobie pytania - a po coooo, przecież nie jest tak źleee... po co mam się męczyyyć..... a toooo, a tamto.... I tu jest właśnie sedno sprawy. Poczucie realności celu. Gazetki i poradniki pełne są haseł UWIERZ!, czytamy, literki w oko wchodzą, przez mózg przepływają, ale nie zostają..... a przecież jak się na samym początku w siebie nie wierzy, to nie ma co zaczynać.
A ja się uparłam! chcę się sprawdzić jaka będę za 10 kilogramów. Taki autocahllenge. No i jeszcze jak z tygodnia na tydzień widzę efekty to mam większą motywację. Chcę wytrzymać!

Zmiany warunkują postęp

Ja będąc obecnie w 3cim tygodniu diety nh czuję już przyzwyczajenie do nowego sposobu odżywiania, do wielkości porcji, do dań, niektóre mi nie wychodzą, przyznaję, ale staram się je różnicować i większość mi smakuje. Oczywiście wszystko wymaga kompromisu i zmian, dlatego też dostosowuję dzień i plany tak, by współgrały z dietą. Nie stwarzam sytuacji konieczności jedzenia na mieście. Nie rezygnuję ze smaku, tylko go modyfikuję. Walczę ciągle, oczywiście mam słodkie i tłuste myśli, ale powoli uczę się je głuszyć. Wszystko jest dla ludzi, ale nie w takich porcjach jak do tej pory! Jeśli chodzi coś za mną strasznie, zjem to, ale tylko raz na tydzień pozwalam sobie na ustępstwo i tylko w rozsądnym wymiarze.

Ostatnio bardzo byłam głodna wieczorem. Normalnie poszłabym do kuchni i wtranżoliła co popadnie, ale nie chciało mi się wstać z łóżka :) Posłuchałam swojego organizmu. Zaburczało w brzuchu straszliwie i za chwilę przestało. Potem znów. Napiłam się wody. Można być trochę głodnym, to nawet fajne uczucie. Chyba trzeba tylko siebie dobrze posłuchać, uspokoić się, zrobić jakąś afirmację, wypić wodę i da się przetrwać. Sprawdzę tę metodę zapewne jeszcze nie raz. Drugą rzeczą, to uczucie przeżuwania. Tego właśnie brakuje i stąd zgubne przekąski. Poznając wroga trzeba znaleźć na niego broń. Cały czas testuję.
Obfitość do której przyzwyczaiłam się jako dziecko oraz później dorosły nieodchudzający, powoli odchodzi w cień. Cieszę się, że nie zapycham się na full, by potem źle się czuć i leżeć obżarta z wyrzutami sumienia. Jest lepiej i na ciele i na duchu.

Najważniejsze w tym momencie jest planowanie. Ja się tego uczę jakby od nowa, bo do tej pory zawsze wszystkiego za dużo kupowałam, robiłam i... jadłam.. Teraz wszystko z głową. Kupuję nie 4, a 2  udka kurczaka, podduszam je i mam na 2 dni na obiad, do tej pory wtryniałam nawet 2 sztuki z michą sałaty... Kupując kawałek sera białego muszę pamiętać, by go zjeść niedługo, bo nie poleży przecież, podobnie z wędliną na śniadanie, każda kolacja i śniadanie jest na 2 dni do przodu zaplanowane, by nie marnować jedzenia, ale też żeby się nie nudziło.....

Uczę mamę i oczekuję wsparcia. Wspieram się pisaniem tutaj i cotygodniową kontrolą. Z podziwem patrzę na postępy innych dziewczyn, które pokonały dziesiątki kilogramów. I ja nie chcę polec bez walki, może czasem bitwę przegram, ale wojnę wygrać muszę!


Rozmowy w temacie

wtorek, 29 maja 2012

Naleśniki

Naleśniki, to rzecz za którą tęsknimy, a jeść nie możemy, ale dietetyczka pozwoliła mi raz w tygodniu je zjeść. W końcu 100 g mazeiny (skrobi kukurydzianej) ma 35 kcal, a ja wzięłam czubatą łyżkę.

Podstawowy przepis:
2 jajka
łyżka mazeiny
do 100 ml mleka chudego
szczypta sody
ew. słodzik czy aromat

Miksujemy składniki, ciasto jest dość lejące, ale za to naleśniki będą cienkie. Smażymy na teflonie, polecam je jeść ciepłe.
Nadzienie w tej wersji składa się z twarogu chudego i łyżki jogurtu, słodziku, barwnika spożywczego, startej skórki z pomarańczy i aromatu bananowego. Wszystko wymieszane blenderem.


Przyznam szczerze, że smaczne to do końca nie było.. muszę popracować nad smakami. Następnym razem zrobię serek cytrynowy z listkami mięty.



Do naleśników równie dobrze pasuje nadzienie mięsne lub warzywne.
Smacznego.

Omlet ananasowy


















Omlet.. wspomnienie dzieciństwa. Nigdy mi się chyba nie uda zrobić taki, jak robiła mama.. puszysty, duży, mięsisty.. Nam na diecie pozostaje opcja.. same rozbełtane jaja ;) ale to wcale nie znaczy, że omlet jest zły!


  • Jajko plus białko
  • Mały chlust mleka
  • Szczypta sody
  • Plaster ananasa
  • Ew. słodzik i aromat


Cierpliwym polecam zmiksować białka i dodać do żółtka z mlekiem i sodą. Ja wszystko wrzuciłam na raz i zmiksowałam.
Ananasa można pokroić w kosteczkę, lub zmiksować na dżemik.
Do kompletu pasowałby jeszcze kleks gęstego jogurtu.

Trzecie ważenie = po dwóch tygodniach

No, jest ok!
1,5 mniej w ostatnim tygodniu. Większość to woda, tłuszcz wręcz się zwiększył, czyli... nic nie rozumiem. Mam widocznie w sobie mix tłuszczowo-wodny który zrzucam losowo, jak to tam mojemu organizmowi pasuje... całe szczęście, że nadmiaru tłuszczu mam mało, więc to nie tragedia.

Nic po sobie nie widzę, absolutnie.. może to też taki czas cyklu, może za parę dni poczuję..
W tym tempie, to w czerwcu zobaczę 6 z przodu.. pięknie by było ;)!

Przyznać się muszę do obżarstwa wieczornego w dniu wczorajszym, jako triumf i ujście emocji. No i okazja na drina była... Orzeszki, alko, ciasteczko i kanapka w środku nocy.
Dziś za to dzień uderzeniowy ananasowy ;) i zmiana preparatu suplementacyjnego wspomagającego wydalanie wody na proszek/herbatkę Infunat.

Przede mną weekend z weselem, zatem dostałam przeciwtłuszczowy środek awaryjny, na okoliczność obżarstwa. Chitosanik się przyjmie i troszkę na weselu podje i popije. No bo jakże to by inaczej? No nie uchodzi siedzieć o suchym i głodnym pyszczku nie? NO!

Proszę za mnie trzymać kciuki, dziś uderzenie 1100 kcal, a w czwartek poniżej 1000... brrr