Złota myśl

"Nie każdy musi być chudy, najważniejsza jest akceptacja siebie, lecz niech nie będzie sztuczna oraz niech nie będzie pretekstem do zaniedbania zdrowia i powielania złych nawyków"

środa, 30 maja 2012

Przemyślenia

Naszło mnie na przemyślenia.. (pozdro TOLA) jak to jest z tą naszą psychiką.. z miejscem jedzenia w naszym życiu.. z czego wynika przejadanie i uwielbienie do rzeczy kalorycznych.

Jasnym jest, że już od dzieciństwa kształtują się nasze nawyki żywieniowe. Rodzinne posiłki, obserwacja zachowań bliskich i ogólnie to co trafia na stół, i do naszych małoletnich brzuszków, decyduje o tym co lubimy, a czego nie, w dorosłym życiu!
Nie chciałabym oskarżać mam i babć, lecz wydaje mi się, że stosunek do jedzenia, w dużej mierze ukształtowany zostaje przez opiekuńczą mamę i rodzinę podsuwającą pod nos kotlety schabowe, tłuste gulasze z ziemniakami i ciastka.
Według mnie tu tkwi geneza naszego późniejszego stosunku do jedzenia. Jeśli jedzenie jest jednym z ważniejszych elementów życia rodzinnego, jeśli troskliwa mama często pyta - jesteś głodna? jeśli jedzenie nie jest tylko paliwem, a sensem, stałym ważnym elementem dnia, jeśli jest celebrowane, jeśli do tego jest to nasze swojskie polskie okraszone tłuszczem i słodkie jedzenie, to ja się nie dziwię, że kochamy jeść! i..... tyjemy...
Dlaczego dzieciom daje się tyle słodkiego? Dla małej dziewczynki w latach komuny słodycze były rarytasem, ale tradycja obdarowywania dzieci czekoladami, batonikami jest dla mnie złą tradycją. Ze zgrozą obserwuję małe kilkuletnie pulpety na dwóch nóżkach. Nie uwierzę, że to tylko choroba i hormony.

Moja mama gotuje przepysznie, domowo, swojsko i obficie. Stara się nie przesadzać z cukrem, ale zapomina że kalorie są wszędzie. Nic nie zastąpi smaku masła, czy śmietany. Nie ma to jak ziemniaki z sosikiem. itp... zawsze o rodzinę dbała i dba, zawsze pierwszym pytaniem po przyjściu jest - zjesz coś? zamiast - co u Ciebie? U nas w domu jedzenie zawsze było ważne i życie kręciło się wokół niego. Ogólnie nie jesteśmy otyli, tacy średniacy, i ja do szczuplaków nie należę. Jak się oprzeć tym pysznościom, tym smakom z dzieciństwa. Czasem ciężko.. ale się staram. Czasem myślę, że chciałabym nie zaznać smaku niektórych potraw, by potem za nimi nie tęsknić ;P

Diabeł tkwi w szczegółach

Jedzenie jest jak nałóg, jak alkoholizm, jak palenie, problem w tym, że jednym udaje się wyleczyć, innym nie, a najgorsze, że nie można nie jeść w ogóle. A organizm kocha to, co kaloryczne! kochamy tłuste, pieczone, słodkie, najbardziej kremowe produkty. I tutaj diabełek ma u grubasów używanie. Tańczy na słabościach, pławi się w słabej woli i wespół zespół z Panem Głodem ręce jak u marionetki po sznurku kieruje w stronę kalorycznych przekąsek. Tak, tak....
I cała ta akcja dieta to walka z tym czortem, boks z głodem, chętką i przyzwyczajeniem. Walki są wygrane i przegrane, ale chyba częściej to drugie. Diabełek się schowa pod wątrobą, ale po jakimś czasie wychodzi w chwili słabości przyjmując imię Jojo.
Bardzo mi się podoba to religijne porównanie. Zamiast egzorcysty na tego diabła mamy dietetyka, lecz i tak wszystko zależy od nas i zamiast krzyżem się kłaść należy wskoczyć na rowerek.

Bez celu się nie obędzie

Ciężko jest wytrwać w diecie, ale najważniejsze, by spróbować i wytrzymać pierwszy miesiąc. Nie drakońską dietą i wyrzeczeniami! Absolutnie! Trzeba spokojnie, racjonalnie i z celem przed sobą. Ja próbowałam nie raz, ale jak pamiętam, nie widziałam sensu, nie widziałam celu, nie widziałam się chudą, nie sądziłam, że jest to możliwe. Zadawałam sobie pytania - a po coooo, przecież nie jest tak źleee... po co mam się męczyyyć..... a toooo, a tamto.... I tu jest właśnie sedno sprawy. Poczucie realności celu. Gazetki i poradniki pełne są haseł UWIERZ!, czytamy, literki w oko wchodzą, przez mózg przepływają, ale nie zostają..... a przecież jak się na samym początku w siebie nie wierzy, to nie ma co zaczynać.
A ja się uparłam! chcę się sprawdzić jaka będę za 10 kilogramów. Taki autocahllenge. No i jeszcze jak z tygodnia na tydzień widzę efekty to mam większą motywację. Chcę wytrzymać!

Zmiany warunkują postęp

Ja będąc obecnie w 3cim tygodniu diety nh czuję już przyzwyczajenie do nowego sposobu odżywiania, do wielkości porcji, do dań, niektóre mi nie wychodzą, przyznaję, ale staram się je różnicować i większość mi smakuje. Oczywiście wszystko wymaga kompromisu i zmian, dlatego też dostosowuję dzień i plany tak, by współgrały z dietą. Nie stwarzam sytuacji konieczności jedzenia na mieście. Nie rezygnuję ze smaku, tylko go modyfikuję. Walczę ciągle, oczywiście mam słodkie i tłuste myśli, ale powoli uczę się je głuszyć. Wszystko jest dla ludzi, ale nie w takich porcjach jak do tej pory! Jeśli chodzi coś za mną strasznie, zjem to, ale tylko raz na tydzień pozwalam sobie na ustępstwo i tylko w rozsądnym wymiarze.

Ostatnio bardzo byłam głodna wieczorem. Normalnie poszłabym do kuchni i wtranżoliła co popadnie, ale nie chciało mi się wstać z łóżka :) Posłuchałam swojego organizmu. Zaburczało w brzuchu straszliwie i za chwilę przestało. Potem znów. Napiłam się wody. Można być trochę głodnym, to nawet fajne uczucie. Chyba trzeba tylko siebie dobrze posłuchać, uspokoić się, zrobić jakąś afirmację, wypić wodę i da się przetrwać. Sprawdzę tę metodę zapewne jeszcze nie raz. Drugą rzeczą, to uczucie przeżuwania. Tego właśnie brakuje i stąd zgubne przekąski. Poznając wroga trzeba znaleźć na niego broń. Cały czas testuję.
Obfitość do której przyzwyczaiłam się jako dziecko oraz później dorosły nieodchudzający, powoli odchodzi w cień. Cieszę się, że nie zapycham się na full, by potem źle się czuć i leżeć obżarta z wyrzutami sumienia. Jest lepiej i na ciele i na duchu.

Najważniejsze w tym momencie jest planowanie. Ja się tego uczę jakby od nowa, bo do tej pory zawsze wszystkiego za dużo kupowałam, robiłam i... jadłam.. Teraz wszystko z głową. Kupuję nie 4, a 2  udka kurczaka, podduszam je i mam na 2 dni na obiad, do tej pory wtryniałam nawet 2 sztuki z michą sałaty... Kupując kawałek sera białego muszę pamiętać, by go zjeść niedługo, bo nie poleży przecież, podobnie z wędliną na śniadanie, każda kolacja i śniadanie jest na 2 dni do przodu zaplanowane, by nie marnować jedzenia, ale też żeby się nie nudziło.....

Uczę mamę i oczekuję wsparcia. Wspieram się pisaniem tutaj i cotygodniową kontrolą. Z podziwem patrzę na postępy innych dziewczyn, które pokonały dziesiątki kilogramów. I ja nie chcę polec bez walki, może czasem bitwę przegram, ale wojnę wygrać muszę!


Rozmowy w temacie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz